W ubiegłym tygodniu natrafiłam na kilka artykułów z kategorii „dbajmy o dobro naszej planety” i „nie jemy mięsa”, każdy z nich znowu wywołał u mnie, delikatnie mówiąc, ambiwalentne odczucia. Autorka jednego z artykułów pastwiła się nad celebrytą, który nie podołał wegańskiej diecie i dość (jej zdaniem) obrazoburczo opisywał swoje doznania płynące ze spożywania vege dań. Wiadomo wszem i wobec, że obecnie nachalnie promuje się rezygnację z mięsa, to w postaci groźby, to zachęty. Nie na każdego działają argumenty, że nadmierne spożywanie mięsa przyczynia się do różnego rodzaju chorób lub że ten oto schabowy miał kiedyś nogi i oczy, ale gdy wyciągnie się armatę w postaci celebrytki, która spektakularnie schudła tylko dzięki bezmięsnej diecie, wtedy pod rzeszą odbiorców uginają się kolana. Do tego dodajmy wywiady, w których „gwiazdy” promują marki produkujące niby przyjazne środowisku kosmetyki czy szarawary z biobawełny i oto mamy proroka bioreligii. Jeszcze trochę i będziemy świadkami ekocenzury, gdy na filmach przyrodniczych zostaną wycięte sceny polowania lwów na antylopy, a ze szkolnych podręczników dzieci dowiedzą się, że człowiek najdalej w życiu zajdzie jedząc samą zieleninę.
W głębi duszy niepokój miesza się z ironicznym uśmiechem, gdy obserwuję w jakim kierunku zmierza ekopropaganda. Koronnym argumentem wielu wegan i wegetarian jest to, że jedząc mięso krzywdzi się zwierzęta, a tym samym także dokłada się cegiełkę do kryzysu ekologicznego na świecie. Do cierpienia zwierząt przyczyniają się ludzie, którzy nie traktują ich w stosowny sposób, nie zapewniają im odpowiednich warunków, naturalnych dla danego organizmu lub zabijają w okrutny sposób dla pieniędzy, a nie dla pożywienia. To nie mięsożerstwo jest złem, ale zawłaszczanie przez ludzi terytoriów, które są domami, małymi ojczyznami dla wszelkich gatunków roślin i zwierząt. Przemocą wobec zwierząt jest nie tylko bat czy głodzenie, ale także każde hamowanie ich naturalnych instynktów poprzez przetrzymywanie ich w klatkach, terrariach, kojcach, wciskanie w sweterki, kagańce, smycze. Panoszymy się, tak-my ludzie panoszymy się i wciąż jest dla nas za mało miejsca, więc żeby uciszyć sumienie i udobruchać rozzłoszczoną na ludzkość Ziemię pojawiają się ruchy eko.
Wy, którzy tak ochoczo głosicie, że walczycie o los naszej planety, też maczacie palce w jej upadku i cierpieniu, bądźcie konsekwentni w tym, co głosicie. Zrezygnujcie z używania telefonów komórkowych, które zakłócają naturalny system nawigacyjny pszczół. Zablokujcie budowy osiedli, w których tak chętnie kupujecie apartamenty, nie budujcie sobie pałaców z widokiem na las i zamiast betonozy zasiejcie trawę, posadźcie drzewa, żeby przywrócić naturalny ekosystem. Przestańcie jeść niewystępujące w naszej szerokości geograficznej owoce, warzywa czy ziarna, bo przecież sam ich transport do Europy odbywa się między innymi statkami, czy samolotami spalającymi gigantyczne ilości paliwa. Przestańcie używać sprzętów elektronicznych, dla których drenuje się ziemię, aby zdobyć odpowiednie kruszce potrzebne do ich wytworzenia. Skończcie upiększać się kosmetykami, bo co z tego, że nie są testowane na zwierzętach skoro do ich produkcji zużywa się tak cenną wodę i rośliny. Nie rozmnażajcie się, bo i tak już jest zbyt dużo ludzi na świecie. Przestańcie również jeść wszelką zieleninę, którą żywią się nasi bracia mniejsi, bo czy to ładnie wyjadać komuś z talerza?
Okrutne? Okrutne jest to, że dla większości osób szczycących się byciem eko i vege ich bioreligia zaczyna się na talerzu, wiedzie poprzez internetowe akcje i grupy wzajemnej adoracji, a kończy przy kontenerach na segregowane odpady. Niby dobrze, że chociaż segreguje się odpady, bo to już coś pozytywnego, ale nie oszukujmy się wciąż jest dużo gadania, a mało działania i przede wszystkim brak konsekwencji. Eko i vege to po prostu dla większości moda, styl życia, nabijanie kabzy firmom, które sprzedają wszystko co jest bio. Mniej lub bardziej świadomie nakręca się ekobiznes, który z roku na rok przynosi coraz więcej dochodów. Zatem zasadne wydaje się pytanie, czy rzeczywiście chodzi o dobro naszej planety, czy może raczej ktoś wpadł na pomysł jak zagrać na ludzkich emocjach i wyciągnąć przy tym sporą kasę?
Jak chcesz być na czasie, piękny i gładki to zrezygnuj z mięsa, kup bambusowe słomki, pokaż na Facebooku i Instagramie co jesz, gdzie jesz, czym doprawiasz marchewkę. Potem polajkuj jakąś akcję proekologiczną, zamieść zdjęcie ekokosmetyków, a na koniec wsadź swój zad do samolotu i tym ekotransportem leć na piaszczyste plaże lub weź kredyt na apartament na obrzeżach miasta, żeby mieć widok na uciekające spod kół samochodów sarenki. Gdy ktoś z twoich znajomych je kotleta to graj na jego emocjach, potem się złość, albo współczuj, bo pewnie tylko biedni, niczego nieświadomi ludzie jedzą mięso.
No cóż, brak rozsądku idący w parze z hipokryzją to nie jest żadna nowość, szkoda tylko, że w tym przypadku ofiarą tego tandemu jest przyroda. Do wszelkich protestujących, tworzących i powielających bezmyślnie akcje społeczne, mam jedną prośbę- zamiast gadać, pisać i łazić z transparentami dążcie do tego żeby być wzorcem, z którego inni zechcą brać pozytywny przykład. Jestem przekonana, że istnieją ludzie, którzy gorliwiej, wytrwalej i w ciszy działają na rzecz naszej planety i nie świecą przy tym gębami na billboardach i ekranach telewizorów. Ci ludzie nie pchają się na okładki pism świecić gołą klatą „w słusznej sprawie”, bo nagi cyc ma się nijak do ginących gatunków roślin i zwierząt, tak samo jak kilka godzin usprawiedliwionych wagarów spędzonych na proteście.