Oscary rozdane, kurz powoli zaczyna opadać, a u mnie narasta niesmak związany z ogólną kondycją kinematografii. Nie wiem, czy tylko ja wykrzywiam gębę w pałąk widząc jak w ogólnopolskich mediach zaraz obok artykułów na temat oscarowej gali pojawiają się nachalne informacje o tak ambitnych filmach jak „Zenek” i „365 dni” ?Niby o gustach się nie dyskutuje, ale przecież to media w dużej mierze odpowiadają za ludzkie wybory, szczególnie w sferze ogólnie (aż zbyt ogólnie) pojętej kultury. Mam wrażenie, że ostatnie dni to istny wybuch szamba w polskich kinach, brakuje jeszcze tylko kolejnego filmu Patryka Vegi…
Wiem, że każdy ma prawo sam sobie wybierać rozrywkę, ale po co tak bardzo ubliżać swojemu rozumowi? Nie rozumiem jak Zenek Martyniuk i film o nim ma być lepszy, głębszy i bardziej życiowy od obrazu „Modigliani, pasja tworzenia”? Jaki jest sens kręcenia filmów o ludziach bez osobowości, bez tej iskry, która sprawia, że artysta tworzy wielkie dzieła?
Jak „365 dni” wypada przy tak kultowym filmie jak na przykład „9 i 1/2 tygodnia”? Jak fantazje pospolitej blondyny mają mieć w sobie rys artyzmu i dobrego smaku? Już nie mówiąc o oryginalności…
Przeciętny zjadacz chleba zapomina o tym, że rozrywka nie wyklucza rozwoju i poszerzania horyzontów, że jesteśmy po części tym, co nas interesuje.
To równanie w dół przekłada się nie tylko na gusta i zainteresowania ludzi, ale także na warsztat aktorski. Od kilku lat obserwuję jak ubywa tych niesamowitych aktorów-rzemieślników, brakuje ich godnych następców. Młodzi, uzdolnieni aktorzy zazwyczaj zabłysną niczym spadająca gwiazda i albo uratują się rolą w tandetnym serialu albo przepadają gdzieś w tłumie celebrytów. Bo teraz nie liczy się talent i rzemiosło ale to, czy wpisujesz się w pewne kanony. Irytuje mnie, że nie promuje się talentów na miarę takich aktorów jak Janusz Gajos, Marian Opania, Piotr Fronczewski czy genialny Jan Peszek. W większości widzę tylko młodych, „wyglądających” na przykład Marcin Roznerski, gdzie by nie zagrał, to wszędzie jest taki sam…
Kilka tygodni temu oglądałam wywiad z Emilianem Kamińskim, który z ubolewaniem opowiadał o tym jak młodym aktorom brakuje podstaw i chęci do pracy w tym fachu. Stwierdził, że woli wziąć ambitną osobę z ulicy i nauczyć ją aktorstwa od podstaw, niż zatrudniać absolwentów szkół aktorskich bez odpowiedniej dykcji, za to z ogromnym ego.
Uważam, że to rozdęte ego i powierzchowność są symbolami a zarazem bolączkami naszych czasów, zarówno po stronie twórców jak i odbiorców. Czekam tylko, aż ten trend dosięgnie dno, może wtedy ludzkość się odbije.
