W zasadzie, niniejszy wpis powinien ukazać się dopiero w okolicach 1 listopada lub w dowolnie wybranym terminie jesienno-zimowym. Tak, najlepiej w chłodny, ponury wieczór wieńczący melancholijny dzień, gdy sama pogoda nakazuje rozmyślać o tym, co ostateczne… Przecież za oknem przyroda właśnie umiera…
Ale ja jestem przewrotna, czupurna i rozważania o śmierci przychodzą do mnie wiosną, razem z zapachem kwitnących bzów. Podczas energicznego marszu o 6.30 rano, w świetle słońca pomyślałam, że dziś jest ten dzień. Dziś jest dzień, w którym napiszę o śmierci. Bo ona nie jest złem, nie jest wrogiem, jest naszym towarzyszem, któremu podajemy rękę przekraczając próg nowego życia.
Nie umiem pojąć tego pędu do długowieczności, ani tym bardziej zaskoczenia śmiercią. Gatunek ludzki przemierza ten świat od wielu, wielu lat, a wciąż nie oswoił się ze śmiercią. Mam wrażenie, że im bardziej wydłuża się życie ludzkie, tym bardziej infantylnie podchodzi się do tematu przemijania. Szczególnie teraz, w dobie koronawirusa, gawiedź jest zszokowana śmiercią osób powyżej 60 r.ż.., robi się hałas o śmierć 18-letniego chłopaka z porażeniem mózgowym. Nie ma co ukrywać, że dzięki medycynie wiele ciężko chorych osób lub osób po wypadkach może nadal żyć. Dobrze jest, jeżeli jest to powrót do w miarę normalnego funkcjonowania, jednak jest gros przypadków, gdzie tylko na siłę przedłuża się czyjeś życie z czysto biologicznego punktu widzenia. Witold Gombrowicz napisał w jednym ze swoich Dzienników, że ” szantaż zawarty w sztucznym utrudnianiu śmierci, jest świństwem, naruszającym najcenniejszą wolność człowieczą” oraz „nie zmuszajcie nikogo do życia niewygodą zgonu-to zbyt podłe”. Niby to takie oczywiste, a jednak nie. Współczesny człowiek odpiera świadomość słabości, starzenia się, przemijania, a śmierć jest całkowicie poza zasięgiem rozumowania.
Myślę, że problem z zaakceptowaniem śmierci wynika z powierzchownego poczucia mocy i sprawczości człowieka. Wydaje się, że skoro tak wiele osiągnął w każdej dziedzinie życia, oswoił dzikie zwierzęta, poleciał w kosmos, wynalazł leki na wiele chorób, to również ma moc nad kostuchą. Nic bardziej mylnego, każdy żyje tak długo, ile czasu zostało mu dane. Można podtrzymać lekami i aparaturą skorupkę złożoną z kości, mięśni i skóry, ale żaden specyfik nie wpłynie na siłę życiową, energię, która stanowi o tym, kim jesteśmy i gdzie zmierzamy.
I na koniec pozwolę sobie przytoczyć pytanie Jerzego Pilcha-o co w tym chodzi, o przedłużanie życia czy przedłużanie starości?