Gdzieś w polskim mieście. Środa, godzina 5.18 rano, Agatę lat 32 budzi dobiegający zza ściany hałas odkurzacza i kobiecy krzyk:
-Nie łaź mi tu k***a! Dopiero co sprzątałam! Wy******j od tych zabawek!
Agata wie, że już więcej nie zaśnie, a jej serce doznaje nerwowego przyspieszenia. Intensywnie rozmyśla, co zrobić w tej sytuacji-czy nadal walczyć o godzinkę dodatkowego snu, czy jednak wstać, włączyć radio i zagłuszyć Madkę. Druga opcja ma podstawowy minus- trzydziestodwulatka nie znosi dudnienia radia równie mocno jak urwał -zerwał Madki. Decyduje się na drastyczny krok-poranny szybki marsz w celu pozbycia się nadmiaru adrenawkurwialiny.
Agata szybko wychodzi z mieszkania i jeszcze na klatce schodowej dosięgają ją wysokie tony sąsiadki:
-K****a! Gdzie mój telefon?! Mam was dość!
„Tak, zgadzam się, ja też mam was dość”- pomyślała Agata, oddalając się od bloku żwawym krokiem . Dopiero w parku na chwilę przysiadła na ławce, wymyślając coraz to barwniejsze epitety pod kątem żywego wulgarobudzika zza ściany.
I tak oto Madka stała się paździerzową lampucerą z językiem wyciągniętym z wyżymaczki, pokupkaną fejzboczką oraz pseudomamas vulgaris uomotus spuscis.
Niestety, nadeszła pora powrotu do domu. Agata przekraczając próg swego mieszkania odczuła ulgę, bowiem nie słyszała zupełnie nic. Paździerzowa lampucera wypsztykała się z porannej dawki wulgaryzmów, a może i głos w końcu odmówił posłuszeństwa? W każdym razie- było cicho.
„Pomogło. Usłyszała, jak ją zwyzywałam w swych myślach”- z uśmiechem na ustach, Agata delektowała się chwilą ciszy.
To jednak była cisza przed burzą, przed kupoburzą…
C.d.n.
