Co się rodzi w głowie człowieka, który czeka na możliwość obserwacji koniunkcji Księżyca z Jowiszem, lecz jak na złość całe niebo pokrywa gęsta warstwa chmur?
Wtedy powstaje Żerżylian!
Przedstawiam Państwu Żerżyliana Zażywnego z Gąszszczyc, między Mrzeżynem a Żytomierzem. Żerżylian uwielbia przechadzać się żwawo wzdłuż żywopłotu. Marzy wtedy o swojej niedoszłej małżonce Żanetce, którą stracił niedawno, gdyż zachciało się mu chędożenia na boku z mażoretką Bożeną. Żaneta dowiedziawszy się o niecnym uczynku Żerżyliana, żachnęła się na jego nieudolne oświadczyny i tak doń rzekła:
-Żerżylianie Zażywny, nie życzę sobie twoich odwiedzin, ni burżuazyjnych prezencików, ani bukietów z żonkili czy róż. Odejdźże do mażoretki Bożenki, albo i do samej Marzenki Warzechy, która zerka na twój fantazyjny żabot to tu, to tam!
Zaiste, Żerżylian ubierał się niezwykle modnie, w różowy garnitur, żółty żabot, a jego poszetkę przyozdabiała zielona gałązka modrzewia. Dodatkowego szyku zadawały mu adamaszkowe skarpety i skórzane trzewiki wysokiej jakości, sprowadzane z samej Nabzdyczy Zdechlackiej z Pojezierza Grunwaldzko- Rzeszowskiego.
Żerż- bo tak zdrobniale wołała jego mamusia- zrzędził na swój los, nie wiedział jak przypodobać się Żanetce, która na jego widok cedziła przez zęby słowa przekleństw, że jest żałosnym przykucem, pokurciem i wychędożonym żulem ze żmijowatym spojrzeniem.
Pewnego dżdżystego dnia, dotarło do Żerżyliana, że Żanetka jest już tylko marzeniem. Spakował swoją walizkę, fantazyjny żabot, kanapki z rzodkiewką i smażonym bakłażanem, nalewkę jeżynową i dosiadł swego wierzchowca Rengloda. Pomknęli w siną dal, zostawiając za sobą burzliwe życie i cztery zrozpaczone kobiety: Żanetkę, Bożenkę, Marzenkę i Żaklinę, matkę Gąszszczyckiego Don Żuana.