Kilka miesięcy temu lotem błyskawicy przez Internet przeleciała seria artykułów o osobach cierpiących (sic!) z powodu tzw. baby face. Zaczątkiem dla tych wynurzeń było powołanie na przydupasa rządu jakiegoś mężczyzny, który wyglądał na gimnazjalistę, a nie na doświadczonego eksperta w dziedzinie, którą miał się zajmować. Nie pamiętam jego nazwiska, ani komu on tam co miał robić, tam w tem rządzie, ale nie o to mię chodzi.
Mię chodzi o BABY FACE. Pomijając fakt, że potwornie drażni mnie ta wszędobylska angielszczyzna, bo w mniemaniu ludu nasz ojczysty język jest zbyt ubogi, żeby móc cokolwiek nowego nazwać, więc lepiej brać z angielskiego i tym oto sposobem mamy briefingi, catcallingi, piggingi i inne ingi. Wracając jednak do sedna- baby face, to nic innego jak delikatny, dziecięcy typ urody, który powoduje, że dana osoba nie wygląda na swój wiek, ale na sporo młodszą. I o zgrozo! Biologia też złośliwie potraktowała mnie bejbi fejs, albo raczej forever and ever teenager face! Jak ja cierpię z tego powodu! Mam 33 lata a wyglądam na 16-18! Jak mnie tak los mógł potraktować?!
W tych artykułach, które przeczytałam panie dziennikarki rozpisywały się o tym, jak to osoby z baby face mają ciężko, bo nikt ich nie traktuje poważnie, muszą okazywać dowód osobisty za każdym razem, gdy kupują alkohol albo papierosy, że stare baby patrzą na takie kobiety krzywo, bo wyglądają jak dzieci w ciąży itp.itd.. Niezmiernie mnie to rozbawiło, bo to był/jest kolejny przykład jak wzorcowo zrobić sztuczny problem i rozdmuchać go do niebotycznych rozmiarów.
Mi też trochę czasu zajęło pogodzenie się z tym, że wyglądam jak Agatka, a nie Agata, że mam tak drobną stopę, że nie mogę nosić większości butów na obcasie, bo wyglądam w nich jak dziecko bawiące się szpilkami od mamy, że lepiej unikać mocnego makijażu, bo przy moim typie urody wygląda to po prostu śmiesznie. Staram się nie malować paznokci w ogóle, gdyż mam paznokietki jak u 6-latki i to też wygląda komicznie. I cóż, i żyję. Nie czuję się z tego powodu dyskryminowana, nie poprawiam każdej osoby, która się do mnie zwróci „Agatka” lub „pani Agatko”. Nie odczułam też nigdy, żeby z powodu mojego wyglądu ktoś traktował mnie jako osobę głupszą, czy niekompetentną.
Moje doświadczenia nauczyły mnie tego, że większość problemów nie wynika z działania lub złych intencji osób trzecich, ale z naszego własnego nastawienia. Problemem może być zbyt silne przywiązanie do własnego wizerunku, to trochę tak jak w przypadku sporego grona otyłych osób z niską samooceną- każde spojrzenie w ich kierunku odbierają jako obrazę i powód do wstydu. Gdy pracowałam z młodzieżą zdarzało się często, że szóstoklasistki były większe ode mnie, miały większy biust i generalnie mogłyby mnie przytłoczyć swoją fizycznością, ale to w żaden sposób nie wpływało na moje relacje z nimi. Z przełożonymi też nie miałam żadnych problemów, a to, że w sklepie czasami muszę pokazać dowód osobisty to nic takiego. Zatem gdzie tu jest problem? Bo ja go nie widzę, a Wy?

