Czasami mam tak, że stoję przed regałem z książkami i myślę co by tu teraz… Wtedy biorę w dłoń losowo wybraną książkę, otwieram ją na przypadkowej stronie i pozwalam, aby wzrok mnie poprowadził do jakiegoś istotnego fragmentu. Właśnie wczoraj był taki dzień, a padło na Oscara Wilde’a Eseje. Opowiadania. Bajki. Poematy prozą. Żeby było śmieszniej mam wydanie z 1957 roku z pieczątkami z Biblioteki Świetlicowej przy kopalni Siemianowice- kto nie jest fanem nadszarpniętych zębem czasu książek niech pierwszy rzuci kamień! Chociaż nie ma się czym chwalić, bo akurat to wydanie jest jednym z młodszych w mojej kolekcji. Ale nie o tym dziś chcę pisać.
Oscar Wilde zaproponował mi refleksję nad bajką Prawdziwy przyjaciel. W dużym skrócie pisząc w bajce zawarty jest wątek przyjaźni młynarza z ogrodnikiem Jankiem. Młynarz wciąż prawi morały o prawdziwej przyjaźni, wykorzystując przy tym dobroć Janka. Obiecując biedakowi odstąpienie starej taczki, ograbia go z kwiatów, na których ogrodnik miał zarobić, odbiera mu ostatnią deskę, wymusza na nim zaniesienie ciężkiego worka z mąką, aż w końcu wysyła Janka w burzliwą noc po lekarza dla swojego syna. Janek ginie, jednak to w żaden sposób nie trafia do sumienia młynarza przekonanego o tym, jak wyjątkowym przyjacielem był dla ogrodnika.
Ten tekst nieco przypomniał mi mojego tatę, który należał do tych osób, co oddają ostatnią koszulę potrzebującemu. Niby fajnie, niby dobrze, niby takie zachowania się chwali, ale na jego przykładzie i przykładzie kilku znajomych zauważyłam, że bycie pomocnym i dobrym często wiąże się z wykorzystywaniem i/lub popadaniem w pułapkę wdzięczności. Pomagając innym trzeba jednak zaznaczać granice własnego zaangażowania w dany problem, podobno mówi się na to zdrowy egoizm. Nie lubię tego określenia, bo brzmi jak oksymoron. Przeciętny człowiek kojarzy słowo egoista z czymś wyłącznie negatywnym, więc próba złagodzenia go poprzez dodanie przymiotnika-zdrowy, nie wpływa jakoś specjalnie na ogólny jego odbiór. Pomijając jednak nazewnictwo- istotą jest tutaj wyznaczanie granic i zadbanie o własny dobrostan fizyczny i mentalny, tak aby pomaganie nie wiązało się dla nas z jakimś uszczerbkiem.
Kiedyś podczas warsztatów z coachem- psychologiem dowiedziałam się, że sprawdziłabym się w pracy z ludźmi na przykład jako terapeuta, bo jestem dość chłodna w obyciu, mało emocjonalna i przede wszystkim nie zależy mi na zbawianiu świata. Podobno takie osoby są najskuteczniejsze w działaniu na rzecz innych i przy tym są odporniejsze na wypalenie zawodowe. Pewnie jest w tym jakiś sens, ale wiem, że nie byłabym taka jak jestem, gdybym nie miała wcześniej okazji napatrzyć się na osoby, które zjadły własne zęby pomagając i uszczęśliwiając ludzi za wszelką cenę lub wiecznie spłacając dług wdzięczności.
Nie bez kozery mówi się- miękkie serce, twarda dupa. Bardzo często za swoją dobroć, bycie miłym i uczynnym przychodzi zapłacić sporą sumkę, z drugiej strony nie można też pochwalać cwaniaków, którzy chętnie wożą się na cudzym garbie. Po prostu trzeba być uważnym w życiu, żeby nie przesadzać w jakąkolwiek stronę, żeby nurt życia pokonać na łódce a nie na kaktusie- parafrazując słowa Zdzisława Beksińskiego. I właśnie łódki, a nie kaktusa wszystkim życzę.