Pszczyna leży niespełna 25 kilometrów od miejsca mojego zamieszkania. I tutaj nikt nie protestuje, nie ma marszu w ciszy, nie ma palenia zniczy, dlaczego?
Bo moja mieścina jest na wskroś katolicka, ortodoksyjna, papieska bardziej niż kremówki i bambosze Jana Pawła II. Gdy rok temu w całej Polsce odbywały się protesty z powodu ustawy, która dziś w namacalny sposób odbiera życie i godność niewinnym kobietom, tutaj na ulicę wyszło może 10-15 osób i były to tylko nastolatki. Nawet nie wiem, czy wiedziały jaki jest sens i cel tych działań. Bo tak tutaj wygląda rzeczywistość, na facebooku ustawia się błyskawicę na zdjęciu, a w niedzielę rano klęczy się przed księdzem i spowiada z tego, że się w ogóle żyje.
Minął rok, nie zmieniło się nic. Nie pomogły błyskawice, na nic się zdało wykrzykiwanie wulgaryzmów pod adresem „władzy”. To wszystko ładnie wyglądało tylko w telewizji i na portalach społecznościowych. Nawet nie wiem, w którym momencie zakończyło się to całe show. Tak właśnie wygląda ta „siła kobiet” i „solidarność jajników”. Nie oszukujmy się, kobiety były solidarne chyba tylko w czasach plemiennych, a i tego nie jestem pewna. Owszem, płeć piękna jest bardziej emocjonalna i wydawałoby się empatyczna, ale z tego co obserwuję, to nie potrafimy iść konsekwentnie ramię w ramię w jednym kierunku. I sprawa aborcji, a właściwie kwestia wolności decydowania o sobie, dobitnie to pokazuje. Po pierwsze, to kobieta stoi za udupieniem innych kobiet, po drugie nawet w zwykłej rozmowie przy kawie, widzę i słyszę, że baby same do końca nie wiedzą jak się ustosunkować do tego problemu i hasła w stylu ” no kobieta powinna o sobie decydować, ale aborcji nie pochwalam” są na porządku dziennym.
Wciąż jako naród jesteśmy zbyt zakompleksieni, zaściankowi, Polak najpierw czeka aż ktoś mu powie co ma robić i myśleć, a potem dozgonnie nienawidzi tej osoby. Klnie po kątach, utyskuje jak mu źle, ale nie chce rewolucji, bo po co ona komu.
Panem et circenses- tylko to się liczy, żeby był pełny brzuch i dostęp do Internetu, nawet za cenę człowieczeństwa.
Śmierć Izy, która niewątpliwie była piękną i wartościową kobietą, niczego nie zmieni. Nie zmienią niczego smutne marsze, kolejne znicze, akcje na portalach społecznościowych. Szastanie jej wizerunkiem w mediach jest tylko wsypywaniem soli w ogromne, jątrzące emocjonalne rany jej najbliższych. Wiem, że zaczyna się tłumaczenie, że może jej śmierć nie poszła na marne i coś się zmieni, coś drgnie. Nic bardziej mylnego, to jedna z wielu śmierci, która istotne znaczenie będzie mieć zawsze tylko dla jej rodziny, bo tłum lada chwila zapomni. Tak działa ten świat, tak działają media.
Ja nie pójdę nigdy z tłumem, dopóki nie zobaczę ludzi, którzy rzeczywiście mają dość i chcą wziąć sprawy w swoje ręce. Nie pójdę z ludźmi, którzy zapominają równie szybko jak scrolują strony internetowe. Bo mi chodzi o człowieka, nie o tanie show.