Dziś mam jakiś dziwny dzień rozmyślania nad naturą moich kontaktów z ludźmi. Niby czuję się najlepiej w samotności a z drugiej strony, brak kontaktów z innymi przez dłuższy czas powoduje u mnie jakiś zastój mentalny i emocjonalny.
Ostatnimi czasy doskwiera mi to, że wciąż mam do czynienia z tymi samymi osobami, które już znam i co gorsza mam wrażenie, że już wszystko sobie powiedzieliśmy, że wszystko wybrzmiało, a nawet jeżeli coś zostało niedopowiedziane to szkoda zachodu żeby bardziej się uzewnętrzniać. Po prostu otaczający mnie ludzie stali się dla mnie męczący. Wciąż ten sam nieudolny szef, wyuczeni bezradności i wegetacji współpracownicy, „koleżanki” z którymi de facto nie mam o czym porozmawiać, młodzież z tysiącem swoich problemów i kilka tych najbliższych mi osób, z którymi też mam wrażenie że się rozjeżdżam.
Brakuje mi świeżej krwi, bo każda nowa znajomość powoduje że lepiej poznaję samą siebie, wiem nad czym popracować, a przede wszystkim-nowy człowiek to nowe spojrzenie na świat. Chociaż… Z tym też jest różnie, bo od lat widzę, że szara masa się powiększa i trudno o kogoś samodzielnie myślącego, kto nie będzie rzucał wyuczonymi frazesami albo internetowymi mądrościami a’la Coelho. Nie chodzi o otaczanie się nabzdyczonymi intelektualistami z kijem w dupie, ale o ludzi otwartych, dowcipnych i z własnym zdaniem.
Im bardziej zagłębiam się w swoich przemyśleniach, tym mocniej wracają do mnie wspomnienia z czasów gdy bardzo naiwnie podchodziłam do nowych znajomości, które potem były dla mnie gorzką nauczką. Wynikało to z tego, że widziałam w ludziach to, co chciałam widzieć, w pewnym momencie jednak spadała zasłona a ja bardzo boleśnie odchorowywałam swoje.
Dlatego teraz, gdy jestem na etapie fascynacji jakąś nową osobą, to przeprowadzam sobie małe pranie mózgu uświadamiające, że może znowu widzę tylko to, co chcę widzieć i przez to muszę być ostrożna. Swego czasu przeżywałam małą fascynację pewnym mężczyzną i skutecznie się z niej/ z niego wyleczyłam dzięki temu, że – uwaga- obrzydziłam go sobie. Tak jest, dokładnie. Zamiast patrzeć na to jaki jest przystojny, miły i takie tam, wprowadziłam się w tok myślenia – jest zapatrzonym w siebie bucem, który myśli tylko o samochodach i tym, jaka dziunia będzie pasować do słitfoci na tle jego amerykańskiego autka. Umniejszałam mu w swojej głowie, aż mi przeszło… Także polecam taką metodę. Drastyczne, ale czasami potrzeba takich kroków. A swoją drogą, to może miałam jednak rację z tym bucem? Bo przecież ostatecznie nie poznałam go bliżej, więc kto tam wie jaki on jest naprawdę.
W sumie rozczarowania ludźmi to chleb powszedni. Czasami jednak lepiej nie wiedzieć, nie znać i nie poznać tego drugiego człowieka i to nie z powodu rozczarowania, ale żeby dalej móc słodko roić w swojej głowie pozytywne myśli i wyobrażenia.
Dla mnie życie wyobrażeniami na temat danej osoby jest niebezpieczne- bo zaczynam im przypisywać Bóg wie jakie zalety i albo zaczynam żałować, że nie jestem z nimi bliżej, albo zaczynam mieć wobec nich kompleksy. Wolę jednak być rozczarowana ludźmi z dwojga złego.
Inna sprawa, że ludzie w pracy właśnie bardzo mnie rozczarowują. Ostatnio nawet zmieniłam autobus do pracy, żeby nie wpadać na pewną dziewczynę z biura, która z samego rana zasypuje mnie potokiem słów i żeby nie wpadać na faceta z biura, który od rana opowiada wszystkim jakie życie jest okropne i widzi same negatywy. Nie mogłam z nimi jeździć do pracy, to było męczące.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ludzie z pracy są najbardziej męczący, bo to z nimi tak naprawdę spędzamy najwiecej czasu w ciągu dnia a nie mamy do nich tyle sympatii/miłości co do naszych bliskich. Jedno jest pewne-trzeba unikać jak tylko się da, ludzi którzy źle wpływają na nasze samopoczucie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Rozumiem tę potrzebę. Sama jakiś czas temu założyłam sobie nawet profil na stronie, na której poznaje się ludzi do korespondencji. Poznałam tam Syryjkę, z którą koleguję się już od jakichś dwóch lat. Ona mieszka w Finlandii, a ja w Polsce, więc nasza znajomość jest tylko wirtualna, ale daje nadzieję na to, że nawet w wieku 36 lat można jeszcze poznać kogoś nowego i się z nim zaprzyjaźnić 🙂
PolubieniePolubienie