Tak się złożyło, że wczoraj oglądałam głośny mecz Dania-Finlandia i widziałam dramat, który rozegrał się pod koniec pierwszej połowy. Widok młodego człowieka upadającego bezwładnie na murawę, a następnie walka o przywrócenie jego czynności życiowych wywołała niemałe poruszenie, nie tylko u mnie jak sądzę. W moim przypadku to poruszenie być może było nieco większe, bo choruję na serce i dużo bardziej niż przeciętny zjadacz chleba zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji, dużo bardziej doceniam pracę tej pompki, która pracuje bez wytchnienia dzień i noc.
Jako nastolatka uprawiałam intensywnie sport- koszykówka, piłka ręczna, biegi przełajowe. I niby nic takiego się nie działo, dopóki któregoś dnia nie dopadły mnie dziwne bóle głowy, poszłam wtedy do lekarza rodzinnego, który podczas rutynowego badania wykrył bardzo wysoki puls, potem trzykrotnie pod rząd wykonano u mnie EKG, wychodziło tak złe jak na mój wiek, że w przychodni wzięli te wyniki za wadliwą pracę sprzętu. I wtedy rozpoczął się mój maraton po lekarzach, szpitalach, a nawet znachorach. Lekarzy dziwiło, że przy pulsie sięgającym 200 uderzeń serca na minutę (zdarzało się i więcej), mnie bolała tylko głowa, a kiedy Holter zarejestrował ponad 30 napadów arytmii w ciągu dobry, pani kardiolog z uśmiechem na ustach powiedziała do mojej mamy „sami się dziwimy, że to wytrzymała”. Miałam nadzieję, że ablacja pomoże i wrócę do normalności, bez leków, bez ciągłego pilnowania się i męczliwości, ale nic z tego. Nie chcę się wdawać w szczegóły dotyczące diagnozy, w każdym razie na chwilę obecną nie ma możliwości wyleczenia, ani poprzez ablację, ani jakąkolwiek inną ingerencję chirurgiczną. Teraz mam to szczęście, że jestem pod opieką świetnego kardiologa i mam tak dopasowane leki, że incydenty związane z arytmią ograniczają się do kilku w ciągu roku i zazwyczaj są one skutkiem mojego własnego zaniedbania (czasami zapominam, że choruję i funduję sobie zbyt duży wysiłek fizyczny).
Musiałam pożegnać się z treningami, zawodami, nawet z lekcjami WF-u. Nie było to dla mnie łatwe, bo w tamtym okresie życia sport był dla mnie sposobem na rozładowanie codziennych stresów i musiałam zacząć szukać innego wyjścia. Dopiero pod koniec szkoły średniej odkryłam jogę, która towarzyszy mi do dziś.
Dzisiaj funkcjonuję na tyle normalnie, na ile umożliwia mi to chore serce. Najbardziej dokucza mi to, że szybko się męczę, więc nie mogę brać na siebie zbyt wiele chociaż bardzo bym chciała, bo taki mam temperament. Mam jednak z tyłu głowy to, co powiedział mi kiedyś kardiolog, jeden z najlepszych w Polsce- każde zaburzenie w pracy serca jest poważne i każde może prowadzić do śmierci. Ja miałam to szczęście, że stosunkowo szybko zostałam zdiagnozowana, a jest wiele osób, które żyją na tykającej bombie zegarowej i nawet o tym nie wiedzą.
Przypadek Eriksena dobitnie pokazuje, że nie istnieje coś takiego jak serce ze stali. Będąc w szpitalu spotykałam osiemnastolatków po zawałach, bez wcześniej stwierdzonej wady serca lub zaburzeń w jego pracy. Nie znamy dnia ani godziny, gdy serce może po prostu powiedzieć STOP, a z nim się nie dyskutuje. Szczęście w nieszczęściu, że serce tego piłkarza zatrzymało się w momencie, gdy w pobliżu byli lekarze, którzy mogli mu pomóc. Co do samej transmisji telewizyjnej, która moim zdaniem miała zostać natychmiast przerwana, to już inna sprawa, to kwestia etyki i wyczucia, którego najwyraźniej zabrakło realizatorom. Cóż, dramaty zawsze mają największą oglądalność. Cieszę się, że koledzy z drużyny stanęli na wysokości zadania i zasłonili, na ile było tylko możliwe, miejsce akcji ratunkowej.
Życzę i sobie i Wam aby takich dramatów było jak najmniej. Dbajcie o swoje serce i serca najbliższych, bo ta niepozorna pompka jest bardziej krucha niż może się wydawać, a my ludzie, nie jesteśmy niezniszczalni.
Pod koniec podstawówki zainteresowałem się lekkoatletyką. Zapisałem się nawet do klubu sportowego. Trener namówił władze samorządowe na inwestycję w boisko z prawdziwego zdarzenia. Obiekt przygotowano pod lekkoatletykę. Podczas pewnego treningu coś poszło nie tak. Poczułem silne szarpnięcie, perspektywę przed oczami wypełnił kolor niebieski i zamiast dotrzeć na metę znalazłem się na izbie przyjęć. Kilka tygodni leżenia na płasko, rehabilitacja, dochodzenie do siebie. Do sportu wróciłem ale na swoich zasadach.
PolubieniePolubienie
To jest sztuka, żeby po takich doświadczeniach nie zrazić się do sportu. Prawda jest też taka, że najzdrowsza i najbezpieczniejsza forma aktywności to spacery i tego się trzymajmy.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dołożyłbym do tego pływanie czy rower niemniej wszędzie trzeba znać swoje limity.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nie bardzo wiem, czemu akurat do tego wpisu mnie odeslalas spod tegorocznego wpisu o Twoich 34 urodzinach, ale i tak przeczytalam 😛 Pamietam ten moment podczas meczu… Wpadlam w jakis amok i zapukalam do sasiadow pytac, czy on przezyje! Nie panowalam nad swoimi emocjami, to byl dla mnie straszny widok. Chyba nie moglabym pracowac na pogotowiu 😛 Aczkolwiek moje reakcje moglyby byc zupelnie inne, gdybym byla na miejscu zdarzenia i wiedziala, jak pomoc. Tak na odleglosc to jedynie czuje sie bezsilnosc.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Odesłałam Cię do tego wpisu, żebyś wiedziała co miałam na myśli pisząc o przekomarzaniu się ze śmiercią w 34 lekcjach życia😉
PolubieniePolubienie
Aaaaaaccchhhhh faktycznie!
PolubieniePolubienie